Chrześcijanin - Lampą pod łóżkiem czy na świeczniku?

Chcę się podzielić moim spojrzeniem na chrześcijaństwo i moją w nim obecność. Co to właściwie znaczy, być chrześcijaninem? Co z tego wynika i jak się stało, że nim jestem? Chcę mówić z pozycji „takiego maluczkiego i ubogiego w duchu”, a nie „uczonego w piśmie”.  

Co to znaczy ‘być chrześcijaninem’ i co z tego wynika?
Myślę, że są to nakładające się na siebie aspekty życia: po pierwsze wiara, że Chrystus jest Synem Bożym, współistotnym z Bogiem Ojcem, oraz po drugie, wynikające z niej zobowiązanie do postępowania zgodnego z Jego nauczaniem. Ten pierwszy aspekt, mianowicie wiara, wiara w istnienie Boga, w sens świata, w Boskość Chrystusa, jest podstawą. Czasem, nawet u osób duchownych, rodzą się wątpliwości, ale nie oczekujemy naukowych podstaw naszej wiary, bo gdyby były niepodważalne dowody, nie mówilibyśmy o wierze tylko o wiedzy. Nie tutaj więc leży istota problemu. Problemy wyłaniają się w kontekście tego drugiego aspektu, mianowicie życia zgodnego z wiarą. Tutaj stale natrafiamy na przeszkody wynikające z naszych ludzkich ułomności, nie mówiąc już o niezrozumieniu, albo wręcz sprzeciwie otoczenia i to nie tylko programowo wrogiego wierze, czasem również tego, deklarującego się jako ludzie wierzący. Czy nas, mających się za chrześcijan, cokolwiek odróżnia od otoczenia? Czy jesteśmy lampą na świeczniku czy też taką schowaną pod łóżkiem? A może tylko zwietrzałą solą i zgorszeniem?

Pierwsi chrześcijanie byli nieliczni i rozproszeni w pogańskim i często wrogim im otoczeniu. Niejednokrotnie byli prześladowani. A jednak ich sposób życia na tyle się wyróżniał, że przyciągał nowych wyznawców. Byłem na spotkaniu z jednym z kardynałów z Filipin. W jego diecezji mieszka wielu muzułmanów. Wspomniał znamienną rzecz dotyczącą codziennego zachowania ich i chrześcijan, tego, co widać z daleka. Otóż według jego obserwacji u muzułmanów widać, że wiara przenika ich życie we wszystkich aspektach widocznych dla otoczenia, widać spójność całego życia z wiarą, natomiast u chrześcijan często obserwuje się pewnego rodzaju dychotomię, podział życia na część należną Bogu, to kościół i ewentualnie część niedzieli, oraz część należną światu, w którym już obowiązują inne zasady i prawa.

Dotykamy tutaj kwestii co z tego wynika, że jestem, że czuję się, chrześcijaninem. Właściwie każda odpowiedź na takie pytanie rodzi nowe pytania, na które często nie potrafię odpowiedzieć. Niemniej próbuję. Co wynika z tego, że jestem chrześcijaninem? Czy to tylko odfajkowanie rubryki w ankiecie z pytaniem o wyznanie, czy też coś więcej? Otóż chrześcijaństwo nie jest ideologią, nie stanowi go też nawet najwyższego lotu teologia. Chrześcijaństwo to osobiste, całkowite otwarcie się na osobę Jezusa. Pięknie, ale co to znaczy i jak to realizować w życiu? Jak żyć, by było to „po bożemu”, by każdy, na swojej drodze życia, czynnie uczestniczył w misyjnej funkcji Kościoła.

Co wynika z tego, że jestem chrześcijaninem? Co wynika dla mnie samego i dla otoczenia? Otóż to, że wszędzie i stale, w zajęciach, radościach i troskach, towarzyszy mi świadomość rzeczywistej obecności Ducha Jezusa w moim sercu, i że wszędzie gdzie sięga moje działanie, czy tylko mój przykład, mam być świadkiem Boga i Chrystusa. By nasze życie było pełne i miało sens, musimy każdego dnia od nowa podejmować wysiłek zastanawiania się nad tym, co dobrego robimy, w czym nie domagamy, szukania prawdy o sobie,  pamiętając, że każda moja czynność ma aspekt społeczny, jest adresowana do kogoś drugiego: ja zarobkuję, ale ten zarobek służy rodzinie, a wyniki mojej pracy służą jeszcze komuś innemu. W tych zmaganiach z codziennością bezwiednie wykorzystujemy  doświadczenia pokoleń przed nami, które są sumą i jakimś uśrednianiem niezliczonych indywidualnych ścieżek życia.

Dobro jest wpisane w naturę człowieka. Bóg stworzył człowieka na swoje podobieństwo – a Bóg jest przecież samym dobrem. Po stworzeniu powiedział, że wszystko co zrobił jest bardzo dobre. Jesteśmy, więc podobni do Boga – podobni, ale nie identyczni, bo w każdym obrazie jest jakaś niedoskonałość w stosunku do oryginału. I ta niedoskonałość jest przyczyną naszego upadku. Ale jesteśmy z natury dobrzy i mamy dążyć do świętości.

Nasza osobista świętość, nasza indywidualna droga do Boga, jest w naszych własnych rękach i w naszej mocy. Bóg jest miłością, mam więc wszędzie wnosić pokój i miłość. Bóg nie żąda od nas czynów niebywałych, na granicy heroizmu, ale nas zawsze wspiera w dobrem, nawet, jeśli tego wyraźnie w danej chwili nie czujemy. Na świętość składa się niezliczona ilość drobnych, codziennych zdarzeń i nasza w nich postawa, nasze myśli, czyny i zaniedbania. Te sytuacje są w ciągłym ruchu, życia nie sposób ująć w szczegółowe reguły. Ale mamy wspaniałego suflera, jest nim nasze sumienie, które na bieżąco dyktuje nam dobre postępowanie. To jest właśnie to wpisane w nas dobro. Prorok Izajasz pisał: „Prawo Twoje mieszka w moim wnętrzu”, to samo powtarza Psalmista; w psalmie 139 czytamy: ‘Panie, przenikasz i znasz mnie, Ty wiesz kiedy siadam i wstaję. Z daleka przenikasz moje zamysły, widzisz moje działanie i mój spoczynek, i wszystkie moje drogi są Ci znane’. Bóg zna wszystkie moje zamiary i motywy działania. Nawet, gdy zrobię coś, co nie wyszło dobrze, ale miałem czyste i dobre intencje, to jest mi to policzone na plus. Bóg wie, dlaczego coś robię. Mistrz Eckhart, nadreński mistyk z 13/14 wieku, pisał, że „dopóki człowiek ma dobrą wolę, niech niczego się nie obawia”. Pięknie modli się współczesny mistyk, trapista, Tomasz Merton:

Moj Panie Boże, nie mam pojęcia, dokąd idę.
Nie widzę drogi przede mną.
Nie mam pewności, gdzie ona się skończy.

     Tak naprawdę nie znam też siebie,
    A to, że myślę, że postępuję według Twojej woli
    Nie oznacza, że rzeczywiście tak jest.

Ale wierzę, że moje pragnienie podobania się Tobie
Już Ci się podoba.
   I mam taką nadzieje, że to pragnienie podobania się Tobie
   jest we wszystkim, co czynię.
   I że nigdy nie uczynię czegoś przeciwnego temu                pragnieniu.

Wiem też, że gdybym to uczynił,
Zawrócisz mnie na właściwą drogę
Chociaż nawet mógłbym o tym nie wiedzieć.

   Będę Ci więc zawsze ufał, nawet, gdy będę zagubiony 
   I czuł się jak w cieniu śmierci.

Nie będę się lękał, bo Ty zawsze jesteś ze mną,
I nigdy mnie nie pozostawisz samego wobec niebezpieczeństw.
                Amen

Myślę, że niebo jest pełne grzeszników. W moim przekonaniu niebo jest pełne grzeszników, ale tylko takich grzeszników, którzy przed sobą samymi i przed Panem Bogiem przyznali się do tego, że są grzesznikami, że często ich wybory nie były prawidłowe. Św. Jan pisze w Apokalipsie, że widzi przed Tronem olbrzymi tłum, 144 tysiące w białych szatach. W mentalności biblijnej 144 tysiące to liczba nie do pojęcia wielka. Widzi ich w białych szatach, bo wybielonych w Krwi Baranka. To właśnie ci, którzy byli świadomi swych grzechów, świadomi, że ich szaty nie były czyste, więc je oczyścili, wybielili i dzięki temu znaleźli się przed Tronem. Nie ma człowieka bezgrzesznego. Ten sam Święty Jan pisał, że kto mówi, iż nie ma grzechu, jest kłamcą. Św. Paweł skarży się, że co innego chce, a co innego czyni, chce dobrze, a czyni źle. Jest świadom swojej grzeszności. Tak pisał on, święty Paweł, którego listy niemal co tydzień są odczytywane w czasie Mszy świętych.

Co wynika z tego, że jestem chrześcijaninem? Otóż mam realizować testament Chrystusa, wnosić gdzie tylko mogę dobro i miłość. Jak? Prosto, ale nie łatwo: nie mówić o kimś w taki sposób, w jaki nie chciałbym, by mówiono o mnie, postępować zawsze tak, jak chciałbym, by postępowano względem mnie samego. Sakramenty; małżeństwo, spowiedź, Eucharystia, traktowane poważnie, nie jako rutyna, naprawdę są w tym wspaniałą pomocą.

Jeśli „świętość” potraktujemy jako przeciwieństwo „grzeszności”, to pamiętajmy, że Pan Jezus mówił, iż każdy grzech będzie odpuszczony, za wyjątkiem grzechu przeciwko Duchowi Świętemu. Skoro zostanie odpuszczony, – ale musimy o to poprosić, poprzez rachunek sumienia i spowiedź - to już mamy otwartą drogę do nieba, nasze szaty zostają wybielone.  Bo grzech to nasz nieprawidłowy wybór, nasza niedoskonałość. Jedynie grzech przeciwko Duchowi Świętemu to nasz świadomy sprzeciw, świadomy wybór zła.

Trafiłem na takie dwie wymowne sentencje: Pewien starożytny mędrzec powiedział: »Wolę pokornie zniesioną klęskę niż zwycięstwo odniesione w pysze«. W podobnym duchu pisze św. Benedykt: „Bóg woli pokutującego grzesznika niż pełną pychy dziewicę«”.

Bóg jest Miłością, i nas wzywa do podobnej miłości. Wzywa, ale nam pozostawia wolny wybór i decyzję. Dał ogólne rady, wskazówki, Dekalog i Błogosławieństwa, ale na bieżąco, w każdej konkretnej sytuacji, muszę ja sam decydować i wybierać. Jeśli mamy wątpliwości, nie wiemy jak postąpić, zwróćmy się o pomoc do Ducha Świętego, na pewno nie zostawi nas samych. Nawet, jeśli musimy działać natychmiast, brak czasu na długi namysł, jedna krótka myśl o Nim, już wystarczy. Tylko Go posłuchajmy. Nie wolno jednak chować głowy w piasek i być biernym. Musimy pamiętać o przypowieści o talentach: ten sługa, który z obawy przed błędem nie zrobił nic, dostał surową naganę. Wielki teolog ubiegłego wieku, Karl Rahner, w swojej pracy Modlitwa i Wiara zwracał uwagę, że wiara musi żyć uczynkami. Święty Jakub pisze w liście Wiara, która nie jest potwierdzona czynami martwa jest sama w sobie.  Musimy naszą wiarę potwierdzać takim życiem aktywnym, które jest z nią zgodne.
W Brewiarzu jest taka ładna i prosta modlitwa na rozpoczęcie dnia: 
Wszechmogący Boże, od Ciebie pochodzi wszystko, co jest dobre i piękne, daj nam z radością rozpocząć dzień dzisiejszy      i spełniać wszystkie prace z miłości ku Tobie i bliźnim.

Spójrzmy na te tłumy, do których Pan niegdyś przemawiał, którym przedstawiał właściwą drogę postępowania. To nie była jakaś intelektualna elita Izraela. To ludzie prości, umęczeni, zapracowani i poobijani przez życie. Pogardzają nimi i wykorzystują nie tylko cesarska administracja i żołdacy, ale nawet własne wyższe klasy. I to właśnie im Pan Jezus obiecuje błogosławieństwa, jeśli tylko zechcą iść za Nim w Jego imię. Jak na tym tle wyglądamy my, tutaj w Kanadzie w 21 wieku? Całkiem podobnie na co dzień doświadczamy trosk, życiowych zmagań i udręk. Jesteśmy często obiektem publicznych szyderstw i prześladowań. Na naszym tzw. Zachodzie może nie jest to aż tak dotkliwe, jak w krajach islamskich, ale coraz częściej i w naszym świecie chrześcijanie doświadczają ogromu zła, cierpienia, bólu. Media oczerniają, kpią i pokazują palcem jakie to w naszym Kościele dzieją się straszne rzeczy, sądy zabraniają widocznych oznak wiary i wymierzają kary za obronę jej zasad. Daleko to od tamtych czasów? Tak więc i do nas te błogosławieństwa się odnoszą i są nam dostępne.

Ostatnia kwestia, którą rozważam, to pytanie jak to się dzieje, że ktoś zostaje chrześcijaninem. Najprościej będzie mi odpowiedzieć na pytanie jak to się stało, że ja sam, konkretnie ja, Jerzy, jestem chrześcijaninem. Jestem nim, bo urodziłem się w rodzinie chrześcijańskiej i moi rodzice zadbali o moje odpowiednie w tym kierunku wychowanie, a ja, po wyjściu z pod ich opieki, jakimś cudem pozostałem na tej drodze. Tak jest ze mną, ta odpowiedź jest istotnie bardzo prosta. Jednak nie wszyscy, którzy w dzieciństwie zostali ochrzczeni, późnej wytrwali, również nie wszystkim dzieciom ochrzczonym rodzice zapewniali odpowiednie dalsze prowadzenie w wierze. Czy taki człowiek, ochrzczony, ale absolutnie daleki od praktyk religijnych jest chrześcijaninem czy nie? Z drugiej strony są ludzie, którzy chrześcijanami stali się w wieku dorosłym, z własnej woli, czasem nawet wbrew woli rodziców i swego środowiska. Parę znanych nazwisk z całkiem niedawnego okresu: św. Edyta Stein, filozof i męczennica, zginęła w obozie Auschwitz II-Birkenau, Kardynał Jean-Marie Lustiger, metropolita Paryża, Simone Weil, uznana w chrześcijaństwie za wielką myślicielkę i mistyczkę, chociaż formalnie nigdy nie była ochrzczona. Wiemy, że radykalny islam i radykalny hinduizm karzą śmiercią za konwersje na chrześcijaństwo, a jednak są tacy, którzy to czynią. Dlaczego, co ich do tego skłania? Nie podejmuję się odpowiedzieć na te pytania, jestem tylko pewien, że każda z tych osób w sobie znanych okolicznościach odpowiedziała na wołanie łaski. Tym głosem łaski w wielu przypadkach jest żywy przykład tych, którzy już chrześcijanami są i którzy żyją w zgodzie z wiarą, są taką „lampą na świeczniku”. To oznacza, że każdy z nas może być tą przynętą, na którą złapie się ktoś niewierzący. Mam na to bardzo żywy przykład: otóż luźne rozmowy mojej żony z jej współpracownicą –zupełną ateistką - doprowadziły do tego, że dołączyła ona do jakiejś grupy ewangelizacyjnej.


JuR          14 wrzesień 2017

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twoje uwagi