Parę Myśli o Chrześcijaństwie; co to znaczy, że jestem Chrześcijaninem

pogadanka na majowym Wieczorze w Wierze Polonii North:   

Chcę się dziś podzielić moim spojrzeniem na chrześcijaństwo i moją w nim obecność. Co to właściwie znaczy, być chrześcijaninem? Co z tego wynika i jak się stało, że ja nim jestem?

Co to znaczy być chrześcijaninem

Co to właściwie znaczy ‘być chrześcijaninem’ i co z tego wynika? Myślę, że są to dwa nakładające się na siebie aspekty życia: wiara, że Chrystus jest Synem Bożym, współistotnym z Bogiem Ojcem, i wierząc w to, czuć się zobowiązanym do postępowania zgodnego z Jego nauczaniem. Ten pierwszy aspekt, mianowicie wiara, wiara w istnienie Boga, często budzi wątpliwości, chyba wszyscy tego doświadczamy. Wobec coraz nowych osiągnieć nauki natarczywie pojawia się pytanie które w skrócie można opisać jako „czy wiara i nauka dadzą się pogodzić?”
To zagadnienie jest tematem wielu spotkań i dyskusji autorytetów z różnych dziedzin. Dla laika, jakim ja jestem, dociera z tego jeden wniosek, mianowicie taki, że nauka potrafi coraz dokładniej odpowiedzieć na pytanie jak świat i wszechświat działa, jakie są prawidła rządzące tym działaniem, natomiast jest bezradna w kwestii skąd się to wzięło i dlaczego, kto te prawidła ustanowił? Tutaj do głosu dochodzi wiara. Ale to są problemy nazwijmy to z najwyższej półki. Tutaj warto wspomnieć, że wątpliwość wcale nie jest przeciwieństwem wiary. Przeciwieństwem wiary jest wiedza, a tej, w kwestii istnienia czy nie istnienia Boga, w naszym, ludzkim pojęciu, nie ma żadna z tych dwóch stron. Nawet Jego zaprzeczenie jest oparte na wierze, że Go nie ma, a nie na twardym, naukowym dowodzie.

Dla nas, zwykłych wierzących, również niemałe problemy wyłaniają się w kontekście tego drugiego aspektu, mianowicie życia zgodnego z wiarą. Stale natrafiamy na przeszkody wynikające z naszych ludzkich ułomności, nie mówiąc już o niezrozumieniu, albo wręcz sprzeciwie otoczenia i to, niestety, nie tylko laickiego, czasem również tego, deklarującego się jako ludzie wierzący.

Jesteśmy nielubiani

Widać to na co dzień, że religie, w zasadzie wszystkie, chociaż chrześcijaństwo najbardziej, są bardzo nielubiane. Mówny dalej o nas, katolikach. Wytykani palcami, piętnowani jako przyczyna wielu społecznych kłopotów, idący pod prąd poprawności politycznej. Domagamy się stabilizacji i obiektywizacji prawdy w sytuacji, gdy powszechnie w polityce i mediach obowiązuje model prawdy subiektywnej. Domagamy się sprawiedliwości społecznej obejmującej wszystkich ludzi, podczas gdy dominuje polityka sukcesu ekonomicznego za wszelką cenę, nie wykluczając inicjowania wojen, przymusu ekonomicznego, nieuczciwości i wyzysku najsłabszych.

Można tu zauważyć pewien paradoks: wielcy przywódcy religijni, nasz katolicki papież i buddyjski Dalaj Lama, niedysponujący żadną silą militarną czy potencjałem ekonomicznym, są obdarzani przez ten sam świat prawdziwym szacunkiem, ich głos jest wyczekiwany i uważnie słuchany przez tzw. zwykłych ludzi, niezależnie od przynależności etnicznej, narodowej czy religijnej, liczy się w poważnych debatach naukowych na kluczowe sprawy ogólnoludzkie. Natomiast w realnej polityce światowej jest on uprzejmie wysłuchiwany, ale rzadko brany pod uwagę, bo współczesna ekonomia i polityka rządzą się innymi prawami, mają swoich bożków, i te glosy idą w poprzek ich interesów. Takimi bożkami są obecnie głownie hedonizm i pieniądz.

Dlaczego nas nie lubią
Dlaczego tak nas nie lubią? Krótką i zwięzłą odpowiedź na to pytanie dał kiedyś Papież Franciszek w uroczystość św. Szczepana. Wskazał, że świat nienawidzi chrześcijan z tego samego powodu, z jakiego nienawidził Jezusa, ponieważ On przyniósł światło Boga, a świat woli ciemność, aby ukryć swoje złe uczynki. Istnieje sprzeczność między mentalnością Ewangelii a mentalnością świata. Jest to sprawa „stara jak świat”, bo już Księga Mądrości w Starym Testamencie woła: bezbożni mówili sobie: «Zróbmy zasadzkę na sprawiedliwego, bo nam niewygodny: sprzeciwia się naszemu działaniu, zarzuca nam przekraczanie Prawa, wypomina nam przekraczanie naszych zasad karności.... Jest potępieniem naszych zamysłów, sam widok jego jest dla nas przykry, bo życie jego niepodobne do innych i drogi jego odmienne....>>

Kościół, głosem papieża i krajowych episkopatów w całym świecie, wciąż zwraca uwagę polityków i ludzi biznesu na ich odpowiedzialność za całe społeczeństwa, za prawdę, sprawiedliwość, i szacunek dla życia w każdej fazie i postaci, za środowisko, za roztropne, a nie rabunkowe gospodarowanie zasobami. To nie może się podobać, to budzi ich niechęć.

Św. Jan relacjonuje rozmowę Chrystusa z Nikodemem: „…ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło, bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem kto źle czyni, nienawidzi światła …”

Chrystus przyniósł światło i nakazał nam być światłem dla świata. Czy naprawdę tym światłem jesteśmy? Jak wiara wpływa na nasze codzienne życie? Czy nas, mających się za chrześcijan, cokolwiek odróżnia od otoczenia? Czy jesteśmy lampą na świeczniku czy schowaną pod łóżkiem? A może tylko zwietrzałą solą i zgorszeniem? Kościół wciąż nam przypomina, że wszyscy ochrzczeni, każdy na swój sposób, są powołani do czynnego uczestnictwa w Jego działalności misyjnej. Jak żyć, by było to „po bożemu”, by być jasną lampą, a nie ledwo tlącym się ogarkiem?

Pierwsi chrześcijanie byli nieliczni i rozproszeni w pogańskim i często wrogim im otoczeniu. Niejednokrotnie byli prześladowani. A jednak ich sposób życia na tyle się wyróżniał, że przyciągał nowych wyznawców. Byłem na spotkaniu z jednym z kardynałów z Filipin. W jego diecezji mieszka bardzo wielu muzułmanów. Wspomniał znamienną rzecz dotyczącą codziennego zachowania ich i chrześcijan, tego, co widać z zewnątrz. Otóż według niego u muzułmanów widać, że wiara przenika ich życie we wszystkich aspektach widocznych dla otoczenia, widać spójność życia z wiarą, natomiast u chrześcijan często obserwuje się pewnego rodzaju dychotomię, podział życia na część należną Bogu, to kościół i ewentualnie część niedzieli, i część należną światu, w którym już obowiązują inne zasady i prawa, dość odległe od Ewangelii.

Co z tego wynika, że jestem chrześcijaninem

Dotykamy tutaj kwestii co z tego wynika, że jestem, że czuję się, chrześcijaninem. Właściwie każda odpowiedź na takie pytanie rodzi nowe pytania, na które często nie potrafię odpowiedzieć. Do tego dochodzi trudność wynikająca z ułomności języka; język, którym się komunikujemy, niezależnie na jakim poziomie, czy to będzie dyskusja akademicka najwyższego lotu, czy pogawędka przy kawie, jest nie adekwatny, posługuje się pojęciami wziętymi z naszego materialnego świata, który potrafimy określić jakimś wrażeniem zmysłowym, kolorem, smakiem, dotykiem itp., a tu musimy opowiadać o czymś, co w istocie dotyka świata nam nieznanego z obserwacji, świata nie-materialnego. Uciekamy się do przenośni, do analogii, do opisów „na około”. Panu Bogu przypisujemy pozycję naczelnego wodza, aniołów zapisujemy do niebieskich hufców, z przydziałem na odpowiedni odcinek frontu. Myślę, że staro-testamentowy zakaz czynienia sobie obrazów Boga, był właśnie po to, by nie „zamknąć” Pana Boga w jakimś wyobrażeniu na naszą miarę, bo każda z nich będzie nie na miarę. Te trudności językowe są też jedną z przyczyn, dlaczego tak trudno czyta się pisma mistyków. Oni właśnie próbowali naszym, ziemskim językiem wyrazić przeżycia związane z tym innym światem, światem duchowym, co sprawia wrażenie niemal infantylne.

Co wynika z tego, że jestem chrześcijaninem? Czy to tylko odfajkowanie rubryki w ankiecie z pytaniem o wyznanie, czy też coś więcej? Otóż chrześcijaństwo to nie jest ideologia, nie jest to też czysta teologia, ale to jest całkowite osobiste otwarcie się na osobę Jezusa. A Jezus powiedział wyraźnie: Ja jestem drogą, prawdą i życiem. Pięknie, ale jak to realizować w życiu? Czy ja sam, tu, gdzie żyję, w moim otoczeniu, gdzie wcale nie jestem śmiertelnie zagrożony, daję czytelne świadectwo wiary? Czy pokazuję, że to wiara właśnie nadaje sens mojemu życiu i nim kieruje. Nie chcę tutaj przemawiać ex cathedra, chcę raczej powiedzieć jak ja sam to widzę i rozumiem, opierając się o oficjalne nauczanie Kościoła.

Pytałem przed chwilą, co wynika z tego, że jestem chrześcijaninem? Co wynika dla mnie samego i dla otoczenia? – Otóż to, że rozumiem swoją religię, przystępuję do sakramentów i żyję życiem Kościoła. Wszędzie, gdzie sięga moje działanie, czy tylko mój przykład, mam być świadkiem Boga i Chrystusa. Bóg jest Miłością, mam więc wszędzie wnosić pokój i miłość. Każda osoba, każda okoliczność życiowa jest inna, nie powtarzają się w szczegółach, zmieniamy się też my sami w miarę upływu czasu. Stale jesteśmy w drodze. By nasze życie było pełne i miało sens, musimy każdego dnia od nowa podejmować wysiłek zastanawiania się nad tym, co dobrego robimy, w czym nie domagamy, szukania prawdy o sobie, pamiętając, że każda moja czynność ma aspekt społeczny, jest adresowana do kogoś drugiego: ja zarobkuję, ale ten zarobek służy całej rodzinie, a wyniki mojej pracy służą jeszcze komuś innemu. W tych zmaganiach z codziennością bezwiednie i podświadomie opieramy się o doświadczenia pokoleń przed nami, które są sumą i jakimś uśrednianiem tych niezliczonych indywidualnych ścieżek życia.

Na naszych spotkaniach mówiliśmy już o Dekalogu jako pewnego rodzaju instrukcji życia. Zawiera on dwie Tablice. Na pierwszej jest przypomnienie, że mamy jednego Boga, który jest absolutną Miłością i że to właśnie On jest tym, który wyzwolił Izraela z niewoli egipskiej. Tak, On właśnie wyzwolił z niewoli, a nie wprowadził w niewolę. Na drugiej Tablicy są przestrogi, byśmy nie wpadli w tarapaty i nie znaleźli się w innej niewoli, w sidłach, które sami na siebie zastawiamy; nie zabijaj, nie kradnij, nie cudzołóż itd. itd. A Chrystus dał nam jeszcze dodatkową radę: jeśli chcesz ominąć kolejkę do nieba, nie czekać za długo w czyśćcu – proszę bardzo, masz Błogosławieństwa z Góry Błogosławieństw.

Dobro jest wpisane w naszą naturę

Dobro jest wpisane w naturę człowieka. Bóg stworzył człowieka na swoje podobieństwo – a Bóg jest przecież samym dobrem. Jesteśmy więc podobni do Boga – podobni, ale jednak nie identyczni, bo w każdym obrazie jest jakaś niedoskonałość w stosunku do oryginału. I ta niedoskonałość jest przyczyną naszych upadków. Ale jesteśmy z natury dobrzy.

Nasza osobista świętość, nasza indywidualna droga do Boga, jest w naszych własnych rękach i w naszej mocy. Bóg nie żąda od nas czynów niebywałych, na granicy heroizmu, ale nas zawsze wspiera w dobrem, nawet, jeśli tego wyraźnie w danej chwili nie czujemy. Na świętość składa się niezliczona ilość drobnych, codziennych zdarzeń i nasza w nich postawa, nasze myśli, czyny i zaniedbania. Te sytuacje są w ciągłym ruchu, ‘stale jesteśmy w drodze”, życia nie sposób ująć w szczegółowe reguły. Ale mamy wspaniałego suflera, jest nim nasze sumienie, które na bieżąco dyktuje nam dobre postępowanie. To jest właśnie to wpisane w nas dobro. Prorok Izajasz pisał: „Prawo Twoje mieszka w moim wnętrzu”, to samo powtarza Psalmista; w psalmie 139 czytamy: ‘Panie, przenikasz i znasz mnie, Ty wiesz kiedy siadam i wstaję. Z daleka przenikasz moje zamysły, widzisz moje działanie i mój spoczynek, i wszystkie moje drogi są Ci znane’. Bóg zna wszystkie moje zamiary i motywy działania. Nawet, gdy zrobię coś, co nie wyszło dobrze, ale miałem czyste i dobre intencje, to jest mi to policzone na plus. Bóg wie, dlaczego coś robię. Mistrz Eckhart, nadreński mistyk z 13/14 wieku, pisał, że „dopóki człowiek ma dobrą wolę, niech niczego się nie obawia”.
Św. Jan Chrzciciel i Pan Jezus, na pytania ludzi co mają czynić odpowiadali: niech celnik będzie celnikiem, ale niech nie kradnie, niech żołnierz będzie żołnierzem, ale niech nad nikim się nie znęca. Niby nic wielkiego, zwykłe wymagania rzetelnego pełnienia swych zwykłych obowiązków wynikających z pozycji i z funkcji w społeczeństwie. Ale to niby „nic wielkiego” jest właśnie, jak się okazuje, najważniejsze, a wcale nie łatwe.

Niebo jest pełne grzeszników

W moim przekonaniu niebo jest pełne grzeszników, ale tylko takich grzeszników, którzy przed sobą samymi i przed Panem Bogiem przyznali się do tego, że są grzesznikami, że często ich wybory nie były prawidłowe. Św. Jan pisze w Apokalipsie, że widzi przed Tronem olbrzymi tłum, 144 tysiące w białych szatach. W mentalności biblijnej 144 tysiące to liczba nie do pojęcia wielka. Widzi ich w białych szatach, bo wybielonych w Krwi Baranka. To właśnie ci, którzy byli świadomi swych grzechów, świadomi, że ich szaty nie były czyste, więc je oczyścili, wybielili i dzięki temu znaleźli się przed Tronem. Nie ma człowieka bezgrzesznego. Ten sam Święty Jan pisał, że kto mówi, iż nie ma grzechu, jest kłamcą. Św. Paweł skarży się, że co innego chce, a co innego czyni, chce dobrze, a czyni źle. Jest świadom, że jest grzeszny. Tak pisał on, święty Paweł, którego listy niemal co tydzień są odczytywane w czasie Mszy świętych.

W naszym życiu nie wszystko robiliśmy bardzo dobrze, nie wszytko wyszło tak jak chcieliśmy. Nie jesteśmy doskonali, wiemy, jak często upadamy. Często, niestety, zasady Ewangelii i wiary stosujemy wybiorczo, zależnie od okoliczności i naszego uznania. Nie mówimy więc o pięknej teorii, ale o tym prawdziwym tu i teraz. Często się potykamy, ale wstajemy i idziemy dalej. Pytałem przed chwilą, co wynika z tego, że jestem chrześcijaninem? Otóż mam realizować testament Chrystusa, wnosić, gdzie tylko mogę dobro i miłość. Jak? Prosto, ale nie łatwo: nie mówić o kimś w taki sposób, w jaki nie chciałbym, by mówiono o mnie, postępować zawsze tak, jak chciałbym, by postępowano względem mnie samego. Pierwszą rzeczą jest nasza zwyczajna dobroć w codziennym życiu. Całkiem zwykła dobroć, uprzejmość, uczciwość, cierpliwość, wyrozumiałość dla cudzych potknięć czy błędów. Pierwszymi słowami, którymi po zmartwychwstaniu Jezus zwrócił się do uczniów były: „pokój wam”. Wzorem Chrystusa wnośmy więc pokój na świat wokół nas. Sakramenty; małżeństwo, spowiedź, Eucharystia, traktowane poważnie, nie jako rutyna, naprawdę są w tym wspaniałą pomocą.

Jeśli „świętość” potraktujemy jako przeciwieństwo „grzeszności”, to pamiętajmy, że Pan Jezus mówił, iż każdy grzech będzie odpuszczony, za wyjątkiem grzechu przeciwko Duchowi Świętemu. Skoro zostanie odpuszczony, – ale musimy o to poprosić, poprzez rachunek sumienia i spowiedź - to już mamy otwartą drogę do nieba, nasze szaty zostają wybielone.  Bo grzech to nasz nieprawidłowy wybór, nasza niedoskonałość. Jedynie grzech przeciwko Duchowi Świętemu to nie nasze potknięcie, ale nasz całkiem świadomy sprzeciw, całkiem świadomy wybór zła.

Chrześcijaństwo to radość; nie należy jednak jej mylić z wesołością, Chrześcijaństwo to radość z życia, z tego, że nawet jeśli nie potrafimy być doskonali, to i tak wciąż i bezwarunkowo jesteśmy przez Boga kochani i przeznaczeni do wielkiej, choć dla nas teraz niewyobrażalnej, przyszłości. Jeśli tylko pokazujemy, że tego naprawdę chcemy. 
Św. Paweł w liście do Koryntian pisze że „czego oko nie widziało ani ucho nie słyszało, w serce człowieka nie wstąpiło, to przygotował Bóg tym, którzy Go miłują”.

Trafiłem na takie dwie wymowne sentencje: Pewien starożytny mędrzec powiedział:» Wolę pokornie zniesioną klęskę niż zwycięstwo odniesione w pysze«. W podobnym duchu pisze św. Benedykt: »Bóg woli pokutującego grzesznika niż pełną pychy dziewicę«”.

Bóg jest Miłością i nas wzywa do miłości

Bóg jest Miłością i nas wzywa do podobnej miłości. Wzywa, ale pozostawia nam wybór i decyzję. Jak widzieliśmy, dał ogólne rady, dał wskazówki, ale na bieżąco, w każdej konkretnej sytuacji, muszę ja sam decydować i wybierać. Mam jednak na bieżąco dyżurnego suflera w postaci sumienia. Jeśli mamy wątpliwości, nie wiemy, jak postąpić, zwróćmy się o pomoc do Ducha Świętego, na pewno nie zostawi nas samych. Nawet, jeśli musimy działać natychmiast, brak czasu na długi namysł, jedna krótka myśl o Nim, już wystarczy. Tylko Go posłuchajmy. Nie wolno jednak chować głowy w piasek i być biernym. Musimy pamiętać o przypowieści o talentach: ten sługa, który z obawy przed błędem nie zrobił nic, tylko zakopał talenty w ziemi, dostał surową naganę. Wielki teolog ubiegłego wieku, Karl Rahner, w swojej pracy Modlitwa i Wiara zwracał uwagę, że wiara musi żyć uczynkami. Święty Jakub pisze w liście Wiara, która nie jest potwierdzona czynami martwa jest sama w sobie.  Musimy naszą wiarę potwierdzać takim życiem aktywnym, które jest z nią zgodne. Wówczas będziemy tą lampą na świeczniku.

Jak wspomniałem, Kościół, głosem oficjalnym, napomina i wskazuje drogę naszym przywódcom i decydentom, ale czy my, nie pełniący żadnej wysokiej funkcji, tu, w naszym codziennym życiu w rodzinie i w społeczeństwie, naprawdę kierujemy się takimi zasadami, jak to oczekujemy od przywódców? Czy w pracy zawodowej jesteśmy uczciwi? w obliczaniu podatków? czy zawsze mówimy prawdę i nie posądzamy pochopnie bliźnich o złe intencje w ich działaniu? Nawet nasz udział w wyborach do władz jest wyrazem naszych preferencji etycznych, a nie tylko oczekiwań ekonomicznych.

Nauki o człowieku, nauki społeczne, wyraźnie wskazują na tragiczny efekt kultury i cywilizacji oderwanych od pytań natury eschatologicznej, pytań o istotę naszego bytu, o ostateczny cel istnienia. W tej kulturze śmierć istnieje jako element rozrywki, jako epizod gry komputerowej.  Skrajna radykalizacja, zwłaszcza wśród młodzieży, jest w dużej mierze wynikiem tego zagubienia sensu, wyparcia ze świadomości głębszego wymiaru życia, wymiaru najpierw „być”, a dopiero potem „mieć”. Prawdziwą tragedią ludzkości jest brak wiary w Boga, a co za tym idzie, brak nadziei i miłości. Widać nasze codzienne chrześcijaństwo stało się na tyle jałowe, że szukający tego sensu uciekają do innych religii czy filozofii, do radykalnego islamu, do Zen, New Age itp. A Chrystus powiedział całkiem wyraźnie: „Jam zwyciężył świat”. To jest naszą nadzieją.

Wspomniałem o błogosławieństwach z Kazania na Górze. Jezus mówił, że szczęśliwymi są ubodzy w duchu, cierpiący udręki, łagodni, spragnieni, głodni sprawiedliwości, miłosierni, mający czyste serca, starający się o pokój, cierpiący prześladowania za sprawiedliwość, ci, których inni znieważają, prześladują i oczerniają dlatego, że opowiadają się po stronie Jezusa.  Na koniec mówi do nich: „cieszcie się i radujcie, bo wielka jest wasza zapłata w niebie”.

Spróbujmy teraz spojrzeć na ten tłum, który tego słuchał, do którego Pan przemawiał. To wcale nie była jakaś intelektualna elita Izraela. To byli ludzie na ogół prości, umęczeni, zapracowani i poobijani przez życie. Pogardzają nimi i wykorzystują nie tylko cesarska administracja i żołdacy, ale nawet własne wyższe klasy. I to właśnie im Pan Jezus obiecuje błogosławieństwa, jeśli tylko zechcą iść za Nim w Jego imię, Jego drogą. Jak na tym tle wyglądamy my, tutaj w Kanadzie w 21 wieku? Myślę, że bardzo podobnie. Współcześni chrześcijanie doświadczają wielkich zmagań i udręki. Są wystawieni publicznie na szyderstwa i prześladowania. Cierpią więzienie, zabierają im dobytek całego życia. Tracą najbliższych. Na tzw. Zachodzie może nie jest to aż tak dotkliwe, jak na przykład w Syrii, ale coraz częściej i w naszym świecie chrześcijanie doświadczają ogromu zła, cierpienia, bólu, tylko za to, że nimi są. Media oczerniają, kpią i pokazują palcem jakie to w naszym Kościele dzieją się straszne rzeczy, sądy zabraniają widocznych oznak wiary i wymierzają kary za obronę jej zasad. Daleko to od tamtych czasów? Może więc i dla nas są te błogosławieństwa dostępne. W każdym razie mam taką nadzieję i na ile potrafię, staram się trwać.

Jak się zostaje chrześcijaninem

Ostatnia kwestia, którą rozważam, to pytanie jak to się dzieje, że ktoś zostaje chrześcijaninem. Najprościej będzie mi odpowiedzieć na pytanie jak to się stało, że ja sam, konkretnie ja, Jerzy, jestem chrześcijaninem. Jestem nim, bo urodziłem się w rodzinie chrześcijańskiej i moi rodzice zadbali o moje odpowiednie w tym kierunku wychowanie, a ja, po wyjściu z pod ich opieki, jakimś cudem  pozostałem na tej drodze. Tak jest ze mną, ta odpowiedź jest istotnie bardzo prosta. Jednak nie wszyscy, którzy w dzieciństwie zastali ochrzczeni, późnej wytrwali, również nie wszystkim ochrzczonym w ich dzieciństwie, ich rodzice zapewniali odpowiednie dalsze prowadzenie w wierze. Czy taki człowiek, ochrzczony, ale absolutnie daleki od praktyk religijnych, jest chrześcijaninem czy nie? Z drugiej strony są ludzie, którzy chrześcijanami stali się w wieku dorosłym, z własnej woli, czasem nawet wbrew woli rodziców i swego środowiska. Parę znanych nazwisk z całkiem niedawnego okresu: św. Edyta Stein, filozof i męczennica, zginęła w obozie Auschwitz II-Birkenau, Kardynał Jean-Marie Lustiger, metropolita Paryża, Simone Weil, uznana w chrześcijaństwie za wielką myślicielkę i mistyczkę, chociaż formalnie nigdy nie ochrzczona. Wiemy, że radykalny islam i radykalny hinduizm karzą śmiercią za konwersje na chrześcijaństwo, a jednak są tacy, którzy to czynią. Dlaczego, co ich do tego skłania? Nie podejmuję się odpowiedzieć na te pytania, jestem tylko pewien, że każda z tych osób w sobie znanych okolicznościach odpowiedziała na wołanie łaski. Tym głosem łaski w wielu przypadkach jest żywy przykład tych, którzy już chrześcijanami są i którzy żyją w zgodzie z wiarą. To oznacza, że każdy z nas może być tą przynętą, na którą złapie się ktoś niewierzący. Mam tu bardzo świeży i żywy przykład jak to zwykle rozmowy przy pracy mojej żony z współpracownicą – Chinką i zupełną ateistką - doprowadziły do tego, że dołączyła ona do jakiejś grupy ewangelizacyjnej działającej w jej środowisku.

Proszę państwa, czujemy, że nam dokuczają, że nas nie lubią. Czasem myślimy z nostalgią jak to drzewiej dobrze bywało. No to teraz posłuchajmy. Anonimowy autor dokumentu z II / III wieku, znanego nam pod nazwą „listu do Diogneta” tak pisze:
Chrześcijanie nie różnią się od innych ludzi ani miejscem zamieszkania, ani językiem, ani strojem.
Nie mają bowiem własnych miast, nie posługują się jakimś niezwykłym dialektem, ich sposób życia nie odznacza się niczym szczególnym.
Nie zawdzięczają swej nauki jakimś pomysłom czy marzeniom niespokojnych umysłów, nie występują, jak tylu innych, w obronie poglądów ludzkich.
Mieszkają w miastach helleńskich i barbarzyńskich, jak komu wypadło, stosując się do miejscowych zwyczajów w ubraniu, jedzeniu, sposobie życia, a przecież samym swoim postępowaniem uzewnętrzniają owe przedziwne i wręcz paradoksalne prawa, jakimi się rządzą.
Mieszkają każdy we własnej ojczyźnie, lecz niby obcy przybysze.
Podejmują wszystkie obowiązki jak obywatele i znoszą wszystkie ciężary jak cudzoziemcy.
Każda ziemia obca jest im ojczyzną i każda ojczyzna ziemią obcą.
Żenią się jak wszyscy i mają dzieci, lecz nie porzucają nowo narodzonych. Wszyscy dzielą jeden stół, lecz nie jedno łoże. Są w ciele, lecz żyją nie według ciała.
Przebywają na ziemi, lecz są obywatelami nieba. Słuchają ustalonych praw, własnym życiem zwyciężają prawa. Kochają wszystkich ludzi, a wszyscy ich prześladują.”
I pomyśleć, że ci dziwni, nielubiani i prześladowani chrześcijanie, przetrwali do naszych czasów, dwa tysiące lat! Coś w tym musi być!

Modlitwa wątpiącego

Na koniec takie dwie modlitwy na nasze pogmatwane życiowe sytuacje i wątpliwości.
Trapista, mistyk naszych czasów, Tomasz Merton, modlił się tak:

Moj Panie Boże, nie mam pojęcia, dokąd idę. Nie widzę drogi przede mną.
Nie mam pewności, gdzie ona się skończy.
Tak naprawdę nie znam też siebie, a to, że myślę, że postępuję według Twojej woli nie oznacza, że rzeczywiście tak jest.
Ale wierzę, że moje pragnienie podobania się Tobie już Ci się podoba. I mam taką nadzieje, że to pragnienie podobania się Tobie jest we wszystkim, co czynię, i że nigdy nie uczynię czegoś przeciwnego temu pragnieniu.
Wiem też, że gdybym to uczynił, zawrócisz mnie na właściwą drogę chociaż nawet mógłbym o tym nie wiedzieć.
Będę Ci więc zawsze ufał, nawet, gdy będę zagubiony i czuł się jak w cieniu śmierci. Nie będę się lękał, bo Ty zawsze jesteś ze mną, i nigdy mnie nie pozostawisz samego wobec niebezpieczeństw.
                                                           Amen

A w Brewiarzu jest taka ładna i prosta modlitwa na rozpoczęcie kolejnego dnia: 
Wszechmogący Boże, od Ciebie pochodzi wszystko, co jest dobre i piękne, daj nam z radością rozpocząć dzień dzisiejszy i spełniać wszystkie prace z miłości ku Tobie i bliźnim.

JuR                                                       kwiecień 2018

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twoje uwagi